Wigilijnego stołu przecież wcale nie trzeba olewać - i nie jest to ustępstwo na rzecz innej religii. Jul to przecież czas, który spędza się z bliskimi, z tymi, z którymi jest się związanym Losem. Czyli kolacja wspólna z rodziną jest jak najbardziej właściwą częścią obrzędowości tego czasu. Kto jest bliższy niż własna rodzina? Myślę, że można przekonać rodzinę do ustępstwa na rzecz niełamania się opłatkiem - i jeśli nie jest jakaś bardzo religijna - do nieśpiewania kolęd czy czytania Biblii przez Julową kolacją. Zresztą dziś chyba w niewielu domach takie manifestacje chrześcijańskiej religijności (pomijając tradycyjny opłatek) mają miejsce. Zresztą czas Jul to przecież nie tylko noc Przesilenia czy wigilijna noc powrotu słońca, w wielu grupach heathen obchodzona jako Noc Matek, Modra Nect, Mothernight i synonimy... to 12 dni - a właściwie 12 nocy - którąś z nich przecież zwykle udaje się spędzić według własnego przekonania właściwie...
Podobnie ma się rzecz z okołoostarową wielkanocą. Tu nawet nie ma co pomijać dzielenia się jajkiem, przecież jajko jest stricte pogańskim symbolem, dziabniętym przez chrześcijan i przyswojonym jak własny. I więcej - tutaj właściwym momentem jest sam czas wiosennego zrównania, a zgodnie z chrześcijańską tradycją obliczania terminu wielkanocy, te święta technicznie nie mogą się z sobą nakładać - to jest po prostu niemożliwe... (wielkanoc to pierwsza niedziela po pierwszej pełni po wiosennym zrównaniu, a jeśli zrównanie wypada równocześnie z pełnią, albo pełnia wypada w pierwszą niedzielę po nim, to dopiero miesiąc później - pierwsza niedziela po następnej pełni).
Spędzając czas z bliskimi, spędzamy go właściwie i nie są przy tym niezbędne jakieś manifestacje religijne. Zwłaszcza jeśli bliscy nie byliby w stanie zrozumieć ich i zaakceptować. Religijnie zaznaczyć i zamanifestować dane święto można w towarzystwie tylko Bogów... Znalezienie czasu na - choćby samotną - pogawędkę z Bogami i Przodkami nie powinno sprawiać jakiegoś szczególnego problemu.
Poza tym w całej rozciągłości zgadzam się z tym, co napisała Thordis, a i dodatkowo z wypowiedzią Słomki na temat rozumienia przeistoczenia w katolicyzmie. Akurat w tym odłamie chrześcijaństwa, podobnie jak u prawosławnych i innych wyznań niereformowanych, przeistoczenie na ołtarzu podobno zachodzi faktycznie. Toteż komunia JEST rytualnym kanibalizmem, jakby na to nie patrzeć.
Moje obecne stado nie jest asatryjskie. Ba, nie jest nawet, poza bardzo nielicznymi wyjątkami pogańskie. Jednak w żaden sposób nie przeszkadza mi to w zaznaczeniu uroczystej chwili poprzez spotkanie z najbliższymi, rodziną, spędzeniu miło czasu z innymi, którzy są mi bliscy, a i w znalezieniu odpowiedniego momentu na uroczyste i świąteczne spotkanie się z boską rodziną, z przodkami, z Disami, z innymi bliskimi mi istotami, tymi spoza tak zwanej "rzeczywistości materialnej". Wszystko daje się połączyć - i na wszystko da się znaleźć właściwy moment - nawet mimo (jak w wypadku mojej obecnej sytuacji zawodowej) teoretycznie kompletnego braku czasu na cokolwiek
