O wartości przedmiotów nie można w sumie mówić tylko i wyłącznie w kategorii pieniężnej. Dla kogoś stary kamyk znad morza może być wart nic, a dla kogoś innego będzie bezcennym świadectwem przeżytych chwil.
Cóż można jeszcze rzec? Na moim pierwszym festiwalu rekonstrukcyjnym w Ogrodzieńcu Karolinie bardzo spodobał się Skold, mój naszyjniko-amulet z górnej części kociej czaszki. I np dla kogoś innego mógł być wart on tyle, ile by się udało wyciągnąć na Allegro, a dla mnie był wart w zupełnie innej skali..., ale go Karolinie oddałem. Co oczywiście nie znaczy, że gdyby poprosiła o pancerz zrobiłbym to samo...
Raczej mam na myśli to, że jedne przedmioty jest oddać łatwiej niż inne i wtedy wcale nie musimy się specjalnie nad tym rozwodzić, ale w całym tym dobrodziejstwie winna być obecna zasada "dar za dar". Wtedy ma to jakiś sens, bo sytacja w której oddaję swoje uzbrojenie w zamian za ładny kamyk nie mieści mi się we łbie. No i dary powinny się w miarę równoważyć. Więc jeśli już np decyduję się komuś dać hełm to mogę chyba oczekiwać, że stanie wezwany do walki, jeśli go poinformuję, że bak mi woja akuratnie na jakimś pokazie, albo jeśli ów jegomość sam nie walczy to użyczy tego elementu, jeśli mi będzie potrzebny.
Czyli. Podarki i owszem, ale z głową.
Czy ja aby nie pogmatwałem?