Tak, ten art czytałem, Szerszeniu

, tak samo jak kilka innych rzeczy, tak jak i moje osobiste rozkminki też weszły w grę. Rozumiem, że loki (w pl.) o których wspominasz tam to coś na kształt fae-folk czy sidhe. Tylko mniej mylne w wyglądzie.

Natomiast mnie chodzi o konkretnego Lokiego, tego z Eddy (bo poza nią chyba niespecjalnie się pojawia explicite). Tak się bowiem zastanawiam (i chyba mimo wszystko zepsuję eksperyment)...
Z tego co widzę na światowych internetach gros ludzi mimowolnie przyporządkowuje Lokiego jako takiego "Szatana", zło personifikowane (no i siewcę zagłady, było nie było). No ok. Pamiętam że wieki temu pewna osoba była zdjęta ponoć przerażeniem, bo zinterpretowała pewną moją wizję jako nie Jednookiego a Lokiego właśnie (i tu już pewien hint o czym chciałbym pogadać). No i przyznam, ja też w pewnym momencie jak mi klucze do auta (nie mam auta) zginęły to wiadomo - Loki (analogicznie do kultury arabskiej, "To pewnie djinni"

). Ale potem sprawa zaczęła być (w kontekście "myślenia o danym zjawisku") coraz bardziej ciekawa. I pewnie zawsze znajdzie się ktoś, kto na internecie powie "pfff... to nie wiedziałeś?" (ludzie zwykle mówią tak na internecie, mając do dostępu setki stron, encyklopedii i narzędzi, podczas gdy live nagle milkną...), ale...
Co jeśli Loki jest czymś/kimś więcej niźli tylko "piątą kolumną"?
Czytam sobie teraz, po raz pierwszy, "Ojca Chrzestnego" Puzo (film widziałem wieki temu, a książkę znaleźliśmy niemalże "na chodniku"). I tam mamy Dona Corleone, czyli tytułowego Il padrino oraz całą strukturę mafijną. Prawa ręka nie wie co robi lewa i tak dalej. Mamy "silnorękich", mamy zdrajców, mamy prowokatorów. Mamy też takich, co dobrowolnie podkładają się, wiedząc że "in the long run" jest to dobry wybór. Analogia dość jasna, jak myślę.
Wspominasz Szerszeniu o tej wiecznej gotowości dzięki jego "psotom"

... No tak. I obaj też wiemy (na moment zamieniamy się w religioznawców, klepiących się po brzuszkach), że Loki to taki sam bóg jak Set; to Trickster. Jest bratem krwi Odyna. Tu mi się przypomina rozmowa na Ostarze, gdzie padło stwierdzenie (c) by Koziou, że Odyn "to taki wielki wychujator" (okoliczności pamiętam średnio, za to sam tekst jako wyimek jest wyborny). Zastanawiam się, tak w warstwie czysto gimnastyki mózgowej - a jeśli cały ten ambaras z Hodem, Baldrem i tak dalej, był ukartowany przez Jednookiego?
No bo tak - Loki zawsze coś tam broił, raz bardziej, znowuż mniej - ale był tym czynnikiem hmm... entropicznym (w ujęciu socjologii, nie fizyki). No i teraz Odyn - ma brata krwi. Wie, że kiedyś słoneczko schowa się za horyzontem dla Niego i reszty towarzystwa. Zbiera sobie naręcza minionów na ostatnią bitwę, ale to może być za mało.
I teraz taka hipotetyczna sytuacja. Don Jednooki

woła do siebie Lokiego. Mówi "załatw mojego chłopaka". Loki nie pyta, bo jest bratem krwi, prawda? Więc dzięki wrodzonemu sprytowi i kombinatoryce stosowanej jemioła przeszywa Baldra. Baldr idzie na włościa Hel. Bogowie próbują go wydostać, ale znów - przeszkadza im Loki. Zatem nie ma bata, żeby Baldr wydostał się z krainy umarłych (słowo się wszak rzekło). Jednooki kiwa ze smutkiem głową i każe załatwić sprawę z wężem, Sygin i tak dalej. Wraca na tron i zaciera ręce. Dlaczego? A dlatego, że wszystko poszło po jego myśli. Płomienisty Loki pocierpi - wszak ich bitwa i tak ma nadejść. Olbrzymy ze wszech stron nadciągną wraz z jego bratem (aż się prosi o porównanie do Seta i Horusa, jak w mordę strzelił). Rozpęta się wielka bitwa, Yggdrasil spłonie i wszystko pójdzie wpieerdut!
Wszystko? Nie. Bo ziemie Hel są nietknięte podczas walk. Po całej imprezie, kiedy opadnie kurz, wychodzi Baldr i robi "new world order". Kurtyna, akt drugi. Odyn nawet zza grobu pokazuje soczystego fucka, Loki śmieje się histerycznie.
Bo tak na dobrą sprawę - obaj są szaleni. W obłędzie Odyna jest jedna metoda - Ragnarok. W szaleństwie Lokiego jest jedno - zmiana stanu rzeczy.